Malarstwo Piotra Korzeniowskiego od paru dobrych lat intryguje tych, którzy poszukują dowodów na istnienie sztuki. Takie właśnie poszukiwania to tylko z pozoru łatwe zajęcie. Zwłaszcza dla tych, którzy mają nadzieję, że wiedzą czego szukają. Nie wdając się w jakąkolwiek próbę analizy wielości zjawisk artystycznych czy para artystycznych, które dziś umieszczane są przez komentatorów w przestrzeni sztuki pragnę odnieść się do jednej tylko cechy dzieła, jaką jest osobiste przeżycie formy.

Piotr Korzeniowski jest artystą, który obserwacje świata natury i tej obserwacji konsekwencje doprowadził do stanu bycia dziełem sztuki. Napotkane zjawisko, struktura ziemi, drewna czy wydmowych piaszczystych fal stało się tematem procesu twórczego. Procesu, bowiem Piotr Korzeniowski malarz, przyjmuje na siebie rolę badacza. Mozolnie, z niespotykaną dziś skalą perfekcji warsztatowej opowiada, lub może bardziej stara się zbliżyć się do odpowiedzi na pytanie o zasadę, o prawidła rządzące światem natury. Mikroskopem stało się podobrazie, deska, płótno, papier, delikatności ugrów, szarości i bieli, relief, płaszczyzna plamy barwnej i walorowej oraz gęstości linearnych rytmów. Preparatem, motywem, zaobserwowany kawałek świata. Polem odniesień przestrzeń. Postrzegana i komponowana niejednokrotnie jak wycinek wielkiej całości. Jak element, z którego jakaś trudna do pojęcia i wyobrażenia całość dała by się jednak złożyć.

Nieregularne, choć zawsze geometryczne kształty podobrazi otwierają nową dla widza możliwość wyobraźni poszukującej punktów oparcia i zasad. Wskazują na dynamiczną cechę zaobserwowanego zjawiska. Rozległość i rozprzestrzenianie się, otwartość i mobilność są tu stwierdzeniem formy, która ani na moment nie traci siły skupiającej uwagę swą harmonią. Ta zaś poprowadzona abstrakcyjnym ekwiwalentem rzeczywistości aż do esencji, ma w sobie dar i siłę sprawczą kontemplacji.

Piotr Korzeniowski jest osobą przejętą naturą. Jest podróżnikiem doświadczającym na własnej skórze ekstremalnych warunków bytowania i stanów natury. Skał i zimna, piasku, upału, suchości i pragnienia, bezkresu, ciszy i samotności.

lato 2006


Natura to także my. Żywioły są równie naszym  sposobem bycia? Istnienia? Laboratoryjny pejzaż natury to w tym kontekście szczególna wiwisekcja, rodzaj autoportretu artysty. Wspólna dla tych, co malują odczutą konieczność, bez której dzień nie ma sensu, życie nie ma sensu.

Nowe obrazy Piotra Korzeniowskiego z pozoru nie są nowymi. Nadal w przewadze walorowe z mocnym, rytmicznym kontrastowaniem co chwila, linearne, otwierające swą formę / kształty / na to, co obok. Na niebyt, duszną pustkę lub powietrze, oddech. Niektóre z nich, te kameralne formatem są jak fragment, detal wielkiej całości. Są jak istotne słowa, pojedyncze myśli nieuwikłane w kontekst, same dla siebie z zapowiedzią, możliwością nawiązania rozmowy, dialogu z kimś i wobec czegoś. Ekspresyjnym gestem bywają głośne i rytmiczne jak miarowy stukot. Są też takie obrazy, których powściągliwa ekspresja „rozmawia” jakimś wewnętrznym spokojem na granicy szeptu.

Piotr Korzeniowski w swych kolejnych poszukiwaniach przestrzeni świata nadal nie obawia się korzystać z efektu lustra, ze srebrnej płaszczyzny, która nie wiadomo gdzie jest. Tu czy tam? Może pomiędzy tym, co zewnętrzne a co wewnętrzne? Zestawiał ją z partiami bieli, szarości, czerni, z delikatnością rozbielonych ugrów i brązów ziemi. Ale tym razem lustra srebra są osadzone ciepłym i ciemnym laserunkiem niejako wewnątrz przestrzeni obrazu. Nie odbijają właściwie światła, są jego jakby wewnętrzną właściwością, cechą. Blask ukryty, osadzony na jak nigdy dotąd ekspresyjnych cząstkach-elementach ukształtowanych przez drapieżność gestu użytego narzędzia. Drobiny form układając się w gęste, zwarte, ale i rozrzedzone zespoły tworzą płaszczyznę obrazu, który zdaje się poruszać we wcale nie lekkiej tym razem atmosferze. Lepkość, duszność i niepokojący stan zagrożenia wydają się być ich zamierzonym stanem rzeczy.

Piotr Korzeniowski systematyczne omal programowo zmienia formaty swych obrazów. Kameralne są jak etiuda, duże są symfoniczne. Wielka orkiestracja, jednoczesność kilku linii melodycznych i napięcia pomiędzy nimi. Pośród takich obrazów jest ten, którego cechą konstytutywną jest dynamiczna, nieustanna zmiana przestrzeni. I choć o tym w zasadzie jest każdy obraz, rysunek, czy fotografia Piotra Korzeniowskiego, ten jest mi szczególnym. W poziomy prostokąt płótna włożony jest inny nieregularny czworobok, obraz w obrazie. Z lewej strony zakreślony linią, z prawej i w centrum gęstości linearne płaskiego i reliefowego rysunku ukształtowały formę wielkiej, dynamicznej plamy. Równoległości linii szerokimi łukami mieszają się jedne pod drugimi. Gdzieś pędząc zanikają w świetle tła by niespodziewanie przerwać lub zakończyć swój bieg. Formy-destrukty, strzępy istnień jak po wielkiej erupcji krążąc po przestrzeniach całości wydają się być rozbitą na kawałki kompletnością pełną własnego skomplikowania kształtów, rytmów i walorów, nadal zachowanej tożsamości. Mają wielką i wspaniale ludzką cechę, składają rozbity świat form na nowo. Dotykają krawędzi pierwotnego, fizycznego formatu płótna, wiążą oba obrazy w jeden wspólny. To dramatyczne rozbicie zdaje się mieć tu, na tym właśnie obrazie szczęśliwy koniec, nowe życie.

Bo pustynia Piotra Korzeniowskiego jest nie tylko doznaniem natury, wszechogarniającego piasku, upału nie do zniesienia, suchości i braku życia, jest też doznaniem wewnętrznym i symbolicznym. Te obrazy są Jego, w jakimś sensie pustelnią, przestrzenią wolności, w której On dzięki osobistemu przeżyciu formy nadaje kształt myśli również tej na nasz wspólny, miedzyludzki temat.
                                                                                                    

przedwiośnie 2007

prof. Adam Brincken


Tekst publikowany w katalogu indywidualnej wystawy malarstwa Piotra Korzeniowskiego „osobista pustynia” w Galerii Pod Rejentem (kwiecień/maj 2007) ISBN 978-83-87651-09-1

Share: