Podstawą mojego działania jest zaciekawienie i fascynacja światem; tej fascynacji towarzyszy przymus ciągłego obserwowania i utrzymywania czujności. Może jest to też pewien rodzaj zachłanności… Żal mi wszystkiego, co jest fascynujące, a mogłoby mi umknąć, więc szkicuję i fotografuję. Szkicuję, bo to utrzymuje moją sprawność obserwatora, ale naprawdę tym, co mnie interesuje są zależności, związki, relacje, sposób funkcjonowania, struktura i zasady. Dlatego z jednej strony obserwuję i notuję, ale nie zatrzymuję się na tym poziomie, bo chcę wejść głębiej żeby odkryć prawidło. Szkicowanie poza oczywistym kultywowaniem wrażliwości obserwatorskiej, stanowi moim zdaniem również rodzaj katalizatora dla procesów myślowych, towarzyszących narodzinom i wzrastaniu idei twórczej; dzięki aktywności szkicowej powstaje taki rodzaj przestrzeni, gdzie panują sprzyjające warunki dla rozwoju i krystalizacji jeszcze wątłej i słabej twórczej intuicji – pojawiającej się u podstaw pomysłu na obraz, rysunek, fotografię czy formę przestrzenną. To tu dochodzi do pierwszego spotkania tego, co wewnętrzne (pomysł, idea, zamierzenie) z tym, co zewnętrzne (materia, forma, struktura, kształt), a szkicownik, jako probierz tego spotkania pozwala przesądzić czy dany splot treści i formy ma w sobie tzw. „chemię” i znamiona, które rokują w perspektywie rozwojowej pojawienie się sensu i znaczenia, czy raczej stanowią przyczółek chaosu i znaczeniowej pustki… Nie chcę i nie muszę rezygnować z wyglądu rzeczy, ponieważ one ujawniają, materializują fascynujące zasady i prawa rządzące światem. Zakresem moich zainteresowań jest dziwny konglomerat natury i kultury, procesy naturalne i kulturalne, między którymi odnajduję określone podobieństwa i zależności. Dlatego patrzę na naturę przez filtr kultury i na kulturę przez filtr natury. Jednak to, co robię nie jest chyba stwierdzaniem, a raczej nieustającym zadawaniem pytań…

Nie istnieje naturalne obserwowanie natury. Zawsze patrzymy przez kulturowe filtry. Z drugiej strony myśląc kulturowo, pamiętam, że jestem częścią natury. Jedną nogą stoję w naturze – podróże, góry, las; drugą nogą stoję w kulturze – książki, rozmowy i dyskusje, muzyka, film, sztuka, wystawy, architektura; jak również podróżowanie, którego celem jest obcowanie z różnego rodzaju przejawami kultury. Podróż to swego rodzaju proces wtajemniczenia, rodzaj misterium – szczególna praktyka 2 umożliwiająca przekraczanie pewnych granic na różnych poziomach i w różnych wymiarach – i nie tylko tych geograficznych… Udaję się w podróż nie tylko ze względu na cel. Ważny jest sam akt podróżowania i to, co w tym procesie zyskuję. A zyskuję zbawienny dystans. Tylko w podróży mogę oddalając się oglądać „własny świat” z perspektywy, jakiej nigdy nie byłbym w stanie osiągnąć – tkwiąc w nim. Dlatego w moim funkcjonowaniu tak kluczowe jest poruszanie nie miedzy tymi dwoma elementarnymi wymiarami rzeczywistości, jakimi są – natura i kultura. Podróż pozwala zobaczyć tak zwany „własny świat” z zewnątrz; daje szansę na odczucie jego małości i znikomości, ale równocześnie poprzez dystans – cementuje z nim więź; pozwala też zrozumieć, że nie jest to jedyny świat, bo tuż obok istnieją inne. Zatem ważnym elementem, jaki daje podróżowanie po różnych aspektach natury – jest doświadczanie zmiany perspektywy. Ta z kolei wpływa na świadomość proporcji – i to tych właściwych proporcji. Tkwiąc w jednym miejscu, doświadczając miejsca niezmiennie z tej samej perspektywy niestety zatracam proporcje. To znaczy wciąż je mam, jednak z czasem ulegają one zafałszowaniu, a wewnętrzny obraz rzeczywistości ubożeje. Podróż pozwala mi weryfikować własną wrażliwość, odróżniać to, co być może mi się wydaje, od tego, co faktycznie jest. Staje się personalnym probierzem, który pozwala oddzielić złudzenia od wyobrażeń. Rzeczywistość nie jest stała i niezmienna. To dynamiczny twór, będący w permanentnym procesie, który wymaga aktywności, ruchu i wysiłku, jeśli chcę się do niego, choć trochę zbliżyć. Podróż daje mi taką możliwość.

Z kolei poruszając się po przestrzeniach i wymiarach kultury, zyskuję dystans względem szeroko rozumianej natury. Jest to konieczne szczególnie wówczas, gdy nie poprzestaję na jedynie emocjonalnym odczuwaniu natury, tylko chcę prowadzić z nią rodzaj dyskursywnego dialogu. Sięgając do myśli ludzkiej, zagłębiając się w konstrukcje intelektualne i filozoficzne zawarte w książkach, mogę obcować z różnymi sposobami nazywania świata, różnymi perspektywami jego postrzegania i czytania, tym samym przekonywać się o jego wielowymiarowej bogatej strukturze, przepełnionej wielością powiązań i zależności. Muzyka objawia mi intuicyjne wyrażanie harmonii przemian w czasie. Architektura zaś ukazując związki kształtu z funkcją i prawami naturalnymi napawa mnie poczuciem, że forma krystalizuje się z różnych uwarunkowań.

Mój sposób malowania obrazów jak i specyficzne podejście do kształtowania, konstruowania formy w malarstwie myślę, że jest w jakiś sposób odzwierciedleniem zaglądania pod powierzchnię rzeczy w poszukiwaniu zasady. Nie tyle pokrywam obraz malowidłem, co walczę z jego płaszczyzną, aby stała się polem ujawnienia, uobecnieniem; aby stała się formą naturalnego wydostania się, albo formą powstałą w wyniku wytrącenia się na powierzchnię wewnętrznej idei. Tworzywo, materia jest w pewnym sensie współtwórcą, który ma prawo wypowiedzieć to, co jest w niej zawarte. Proces 3 tworzenia jest, albo przyjmuje formę rozmowy; jest w gruncie rzeczy próbą prowadzenia konstruktywnego dialogu z materią. Przy takim założeniu nie mogę traktować jej – jako zwykłego budulca obrazu. W pewnym sensie staje się ona partnerem, a nawet współautorem wypowiedzi. Jak to w każdym dialogu – szczególnie ważne jest wsłuchanie się w to, co ten „drugi” mówi; … a zatem dla moich działań istotne jest „przykładanie ucha” do budulca, wsłuchiwanie się w materię, po to by później w trakcie malowania jej nie zagłuszyć; aby mogła wybrzmieć swoją melodię, aby wypowiedziała to, co jest w niej zawarte… Niestety nie jest to łatwe, bo żyjemy w dość jazgotliwych czasach, gdzie wyciszenie staje się deficytowym, a w konsekwencji kosztownym i luksusowym stanem.
Dla mnie to jednak stan niezbędny. To w pewnym sensie fundament procesu twórczego. On sam z kolei nie polega jedynie na fizycznym działaniu i aktywności w chwilach właściwego, rzeczywistego malowania obrazu. To proces o wiele bardziej skomplikowany i w znaczącym stopniu zindywidualizowany. W moim przypadku procesy myślowe, jak również wszelka aktywność, która zawiera się w sformułowaniu „wchłanianie świata na różnych poziomach” – stanowi równie ważny i niezbędny element procesu twórczego, jak samo, finalne działanie. Dlatego moje poczynania przeplatane są długim, intensywnym „wsłuchiwaniem się w obraz” i w różne pojawiające się wokół niego konteksty.

cdn.

Piotr Korzeniowski


Share: